Jakub Kajmowicz: Mniejsze ośrodki uczą wytrwałości
Rozmowa z Jakubem Kajmowiczem, prezesem Fundacji Energia dla Europy.
Ciężko było opuszczać Tarnów, nawet dla prezesowania w warszawskiej fundacji?
Ukochane miejsca i tworzących je ludzi zawsze opuszcza się z pewnym trudem, ale wszyscy mamy tutaj możliwość dokonania wyboru i albo na tej nostalgii poprzestaniemy, albo spróbujemy ją przekuć w coś konstruktywnego. Ja osobiście staram się wybierać tę drugą drogę i na miarę skromnych możliwości być obecnym w tym wszystkim, co nazywamy życiem społecznym naszego regionu.
O tym jeszcze porozmawiamy, a jak było z tymi przenosinami?
To była trochę inna historia – przeprowadziłem się do Warszawy, ponieważ dostałem propozycję pracy w spółce, która wydaje Defence24.pl – największy i najbardziej opiniotwórczy serwis poświęcony szeroko rozumianemu bezpieczeństwu – militarnemu, przemysłowemu, energetycznemu, itd. Ja specjalizuję się w zagadnieniach związanych z bezpieczeństwem energetycznym.
Propozycja objęcia funkcji prezesa FEdE pojawiła się półtora miesiąca po moich przenosinach do Warszawy i pozwoliła mi bardziej zadomowić się w tym szczególnym mieście. Można powiedzieć, że nadała społeczny sens mojej obecności tam, bo w pierwszych tygodniach trochę brakowało mi tego typu aktywności – część organizacji, które wcześniej współtworzyłem musiała przecież zostać w Tarnowie.
Generalnie decyzja zapadła dość szybko, biorąc pod uwagę jej rangę, bo w ciągu zaledwie kilku godzin. Wielka w tym zasługa wyjątkowo mądrych i inspirujących ludzi, którzy w przeszłości tworzyli lub nadal tworzą historię Fundacji Energia dla Europy. Praca z nimi to dla mnie wspaniała przygoda i przede wszystkim duży zaszczyt.
Czym właściwie jest FEdE?
FEdE, czyli Fundacja Energia dla Europy jest organizacją pozarządową powołaną do życia w 2012 roku. Prowadzi działalność na rzecz wzmacniania międzynarodowej pozycji Polski, rozwijania współpracy transatlantyckiej i europejskiej oraz wzmacniania szeroko rozumianego społeczeństwa obywatelskiego – przede wszystkim w Polsce, ale nie tylko. Staramy się zatem oddziaływać politykę ustrojową, rodzinną, historyczną, edukacyjną i częściowo zagraniczną. To oczywiście zaledwie ogólny zarys celów, które sobie stawiamy, jest ich znacznie więcej, ale o tym moglibyśmy naprawdę rozmawiać godzinami (śmiech). Kluczem jest to, że realizujemy je poprzez aktywność w dwóch obszarach – eksperckim oraz społeczno-młodzieżowym. W pierwszym ujęciu jest to m.in. opracowywanie materiałów edukacyjnych, badań, raportów i analiz, natomiast w drugim m.in. organizacja kampanii społecznych, czy bliska współpraca z uczelniami wyższymi, szkołami i szeregiem innych podmiotów. Organizujemy konferencje, dyskusje, wyjazdy edukacyjne i całą masę innych, naprawdę wartościowych inicjatyw. Naprawdę mógłbym Panu o tym opowiadać godzinami, to nie był żart (śmiech).
Jak ocenia Pan zmiany, które dokonały się w mieście w ciągu ostatnich dwóch lat?
Proszę wybaczyć, zacznę od truizmu – z dystansu rzeczywiście niektóre kwestie widać wyraźniej, w szerszej perspektywie. Połowę okresu, o który Pan pyta spędziłem w Tarnowie, a połowę w Warszawie. Uczciwie należy zaznaczyć, że są obszary, w których przez minione dwa lata nastąpiły pewne zmiany na lepsze, to fakt. Niestety dało się również zaobserwować niepokojące trendy – związane np. z lekceważeniem głosu mieszkańców, szczególnie tych młodych. Oczywiście na poziomie instytucjonalnym wszystko wydaje się być w najlepszym porządku – mamy rady osiedli, młodzieżową radę miejska, przeznaczamy środki na budżet obywatelski, itd. Problem polega jednak na tym, że część tych działań jest niestety nieefektywna, a ich potencjał wydaje się marnotrawiony – to wysoce niekorzystne zjawisko.
Dlaczego?
Miasto, które się wyludnia (według prognoz Głównego Urzędu Statystycznego w 2027 roku liczba mieszkańców Tarnowa spadnie poniżej 100 tysięcy) powinno jednak bardziej wsłuchiwać się w głos mieszkańców. Tarnowianie to kreatywni, przedsiębiorczy i pracowici ludzie, których głowy są pełne dobrych pomysłów. Należy nie tylko z nimi rozmawiać, ale przede wszystkim traktować ich koncepcje bardzo poważnie – a z tym miejscy urzędnicy miewają niestety problemy.
Czy Energia dla Europy tchnie więc trochę nowej energii do Tarnowa?
Chociaż Fundacja prowadzi działalność raczej o charakterze ogólnopolskim i międzynarodowym, to bardzo ważny jej aspekt stanowi współpraca ze społecznościami lokalnymi. Staramy się wspierać procesy proobywatelskie także na tym zupełnie podstawowym poziomie. Bezpośrednim i najnowszym przykładem takich działań, dotyczącym zarówno Tarnowa, jak i kilkunastu innych miast, jest nasz program edukacyjny „Polacy na Wschodzie – nasze zobowiązanie”. W jego ramach dotarliśmy z materiałami edukacyjnymi do ponad trzech tysięcy uczniów, w tym kilkuset z Tarnowa i regionu. Zbadaliśmy również wiedzę i postawy młodych wobec naszych rodaków ze Wschodu, zorganizowaliśmy szkolenie dla nauczycieli we Lwowie i konkurs dla uczniów, którego laureaci odwiedzili Muzeum Emigracji w Gdyni. Zmierzam do tego, że Tarnów nie może stać się dla nas punktem centralnym, ale możemy go wspierać aktywizując tutejszych pedagogów, uczniów, czy studentów poprzez włączanie ich w nasze ogólnokrajowe i międzynarodowe przedsięwzięcia. To własnie robimy obecnie i będziemy robić w przyszłości, bo jesteśmy głęboko przekonani, że jednym z najcenniejszych darów, jakie można komuś ofiarować jest umożliwienie rozwijania pasji i zainteresowań.
W miastach takich jak nasze jest jeszcze jakiś potencjał?
Odpowiem może tak – bardzo duża część osób, które spotkałem w Warszawie i które osiągnęły w niej jakiś rodzaj sukcesu, to osoby pochodzące z miast o charakterystyce podobnej do Tarnowa. Stosunkowo niedużych, miewających problemy ze strukturą rynku pracy, która często nie odpowiada aspiracjom mieszkańców, wyludniające się.
Wśród tych osób, o których wspomniałem wcześniej są oczywiście również Tarnowianie. Także tacy, którzy dzięki swoim kompetencjom mają wpływ na podejmowanie decyzji na poziomie rządowym i równocześnie nie zapominają, gdzie rozpoczęła się ich droga. Ot, żeby nie być gołosłownym, choćby radny wojewódzki Grzegorz Kądzielawski, który jest dyrektorem gabinetu politycznego wicepremiera Jarosława Gowina. W moim przekonaniu potencjał Tarnowa tkwi właśnie w ludziach – zarówno tych, którzy są na miejscu, jak i tych którzy wyjechali, ale w większości pewnie chętnie wrócą, jeśli sytuacja się poprawi. Wychowywanie się w mniejszych ośrodkach, nie będących aglomeracjami, uczy wytrwałości.
Może to jest pole dla organizacji pozarządowych?
Rola organizacji pozarządowych – o charakterze bardziej i mniej formalnym – jest tutaj w moim przekonaniu niezwykle istotna. Mogą wzmacniać proces edukacji, umożliwiać nabywanie wartościowych kompetencji, czy przede wszystkim przyczyniać się do budowania kapitału społecznego. Ogromnie nam tego brakuje, to obniża poziom wzajemnego zaufania. Tymczasem, Kenneth Arrow, laureat Nobla w dziedzinie ekonomii, ponad 30 lat temu napisał: „Niemal każda transakcja handlowa zawiera element zaufania. Jego brak oznacza zacofanie gospodarcze”. Warto zdawać sobie sprawę z tej wielowymiarowości organizacji pozarządowych. One mogą także stanowić ważny instrument kontroli władzy lub pełnić rolę subsydiarną tam, gdzie struktury urzędnicze, czy państwowe, są nieefektywne.
Przez wiele lat był Pan związany z samorządem studentów PWSZ. Jak radzą sobie młodzi?
Rzeczywiście, PWSZ stanowi ważny etap w moim życiu, ale aktywność w jej murach nie ograniczała się wyłącznie do kierowania pracami samorządu. Zasiadałem również w senacie uczelni, rozmaitych komisjach oraz, co dla mnie szczególnie istotne, kierowałem Niezależnym Zrzeszeniem Studentów PWSZ w Tarnowie, które było i pozostanie moim oczkiem w głowie – jestem przecież jego założycielem. W każdej z tych organizacji miałem przyjemność pracować z wyjątkowymi, inspirującymi ludźmi, a dzięki wsparciu władz uczelni i wielu innych instytucji realizowaliśmy naprawdę imponujące przedsięwzięcia. Znaczna część tych osób, o których mówię, wchodzi dzisiaj w dorosłe życie i odnosi pierwsze duże sukcesy – nie dlatego, że skończyli najlepszą uczelnię na świecie, albo byli dziećmi filmowego „króla nafty”. Solidnie na to zapracowali, poświęcając w czasie studiów swój wolny czas na aktywność w samorządzie, organizacjach studenckich, fundacjach, stowarzyszeniach, itd. Dzięki temu zdobyli bezcenne doświadczenie, zbudowali „kapitał relacji” i przede wszystkim podjęli trud zmieniania otaczającej ich rzeczywistości – to znacznie cenniejsze, niż narzekanie, że w Tarnowie nic się nie dzieje, a PWSZ to „fabryka bezrobotnych” – co zresztą jest bzdurą.
Na PWSZ w Tarnowie studiuje bardzo wielu niezwykle ciekawych świata, bystrych i pracowitych młodych ludzi – kiedy otrzymują szansę, to zwykle wykorzystują ją w stu procentach. Tak było w przeszłości i sądzę, że nie dokonała się tutaj żadna negatywna rewolucja. Trudność polega oczywiście na dotarciu do nich, czasami zaszczepieniu jakiejś idei, ale na „koniec dnia” zawsze okazuje się, że było warto. Trudno mi wypowiadać się za dzisiejszych studentów, ale obserwując z boku ich działania można powiedzieć, że są dobrymi ambasadorami swojej uczelni i miasta. Często niestety niedocenianymi, ale to już materiał na zupełnie inną opowieść.